Recenzja filmu

Ruby Sparks (2012)
Jonathan Dayton
Valerie Faris
Paul Dano
Zoe Kazan

...i pisarz stworzył kobietę...

Swoim drugim filmem w karierze reżyserski duet Dayton&Faris wpuścił sporo świeżego powietrza do pełnego zaduchu pokoju z drzwiami witającego widzów napisem: komedia romantyczna. Choć ich obraz z
Sześć długich lat kazali czekać fanom twórcy niezapomnianej "Małej Miss" na swój następny projekt. Obraz, bez którego nie można stworzyć jakiejkolwiek listy nietuzinkowych filmów minionej dekady, z prędkością światła podbił serca zarówno krytyków, jak i widzów na całym świecie. Nic więc dziwnego, że poprzeczka oczekiwań dla drugiego dzieła w karierze duetu Dayton&Faris została zawieszona niezwykle wysoko. Czy kolejne dziecko reżyserskiej pary spełnia pokładane w nim nadzieje? Z uśmiechem na twarzy spieszę donieść, że Ci wszyscy, którzy od randki z "Ruby Sparks" oczekują kilku miło spędzonych chwil, całując ją w policzek na pożegnanie, nie będą rozczarowani.  

Ciężki jest żywot człowieka sukcesu. Weźmy dla przykładu pierwszą z brzegu popularną pisarkę bądź pisarza. Stephanie Mayer? Nie pasuje? Ok, wybierzemy kogoś innego… Już wiem – Calvin Weir-Fields będzie idealny. W wieku 19 lat swoim debiutem wdrapał się upragniony przez wielu szczyt zestawiania bestsellerów "New York Timesa". Stamtąd podobno gwiazdy są na wyciągnięcie ręki. Sława, oddanie wiernych czytelników, bogactwo i… nasz bohater przez dekadę nie stworzy nic godnego uwagi poza kilkoma nowelkami. Nieszczęsny brak weny wygodnie rozgościł się w jego czterech ścianach. Co tu począć? Piętno geniusza mocno ciąży, wydawcy dopominają się nowego arcydzieła, a twórczy impas ciągle zagląda w oczy. Może zapisać się do sprawdzonego terapeuty? A tak, zapomniałem wspomnieć - Calvin już od jakiegoś czasu uczęszcza na spotkania z doktorem Rosenthalem. I właśnie za radą przyjaciela, dobijający trzydziestki autor napisze króciutkie opowiadanie, które przerodzi się w wielostronicową powieść obracającą się wokół wyśnionej kobiety Calvina. Dwudziestoparolatka z Dayton w Ohio, malarka, amatorka kina grozy, starająca się zawsze kibicować słabszym – czyżby dziewczyna marzeń? Prawdziwe harce pisarza z Ruby zaczną się jednak wtedy, gdy pewnego dnia z kart książki przeniesie się ona do… apartamentów twórcy. W końcu nie od dziś wiadomo, że pióro, a w tym konkretnym przypadku maszyna do pisania, to naprawdę potężna broń…



Sama "Ruby Sparks" nie za bardzo pozwala ustawić się w jednym szeregu z koleżankami odzianymi w tradycyjny i nieco już zmechacony sweterek ze zgrabnie wyhaftowanymi słowami: rom-com. W zasadzie bliżej jej do miana duchowej siostry Summer z "500 dni miłości" czy dalekiej krewnej "Zakochanego bez pamięci". W takim towarzystwie odnajdzie się bez kłopotu. Wymienione tytuły za nic mają sobie podążanie sprawdzonymi gatunkowymi szlakami czy dobrodziejstwo schematycznej narracji. Warto o tym pamiętać i nie oczekiwać, by nasza panna nagle zaczęła śpiewać refren słodkiego love story. Owszem i takie nuty pojawią się w jej skoroszycie, ale nie na nich opiera się ta piosenka. Scenariusz autorstwa Kazan zajął miejsce wymarzonego partnera dla nieszablonowego podejścia do kina, jakie zdają się reprezentować Dayton i Faris. Sprytnie uciekają oni od ogrywania po raz tysięczny motywu z serii zatytułowanej: love conquers all; zaserwowana przez nich historia stanowi raczej subtelny pastisz standardowych losów zakochanej pary.

Fakt, że Calvin, dopisując kolejne linijki tekstu w swojej powieści, ma bezpośredni wpływ na zachowanie ukochanej, daje Kazan asumpt do przyjrzenia się z bliska sferze uczuciowości każdego związku. Któż z nas nie zasmakował bowiem tego nie do końca przyjemnego zderzenia z rzeczywistością, gdy początkowy miesiąc miodowy powoli dobiega końca i miejsce buzującej w głowach chemii zajmuje pragmatyzm dnia powszedniego. Nagle zaczynają nam przeszkadzać i wadzić wcześniej niedostrzegane nawyki i przyzwyczajenia drugiej połówki. Oj jakby się wtedy chciało tu i ówdzie delikatnie "poprawić" najbliższą osobę. Jedynie wymazać ten jego nieszczęsny zwyczaj zostawiania porozrzucanych skarpetek bądź sprawić, by dama serca delikatnie skróciła czas przygotowań do wyjścia ze znajomymi. Nic więcej, tylko to… chociaż gdyby tak jeszcze… Nie ma się co oszukiwać – taką litanię można wydłużać w nieskończoność. Również Calvin w pozornie idealnej, stworzonej przecież przez własny umysł kobiecie, zacznie dostrzegać listę drobnych, drażniących "niedociągnięć". Pokusa ingerencji, jak łatwo zgadnąć, będzie wielka.



Prawdziwym skarbem "Ruby Sparks" okazuje się Zoe Kazan. Skarbem skrytym w dwóch skrzyniach. Pierwszy ukłon należy się artystce za scenariusz. Zabawny, śmiały i co ważne – nieobrażający intelektu widza. Choć pobieżne spojrzenie może sugerować zwiewną komedię wzbogaconą kilkoma niestandardowymi elementami, jednak w wieńczącej warstwie Amerykanka skierowała się ku poważniejszym kwestiom. Warto podkreślić, że nie bała się ukazać kobiety jako bezwiednej istoty w rękach swego mistrza. Sterowanej, zdanej na łaskę i humor "stwórcy". Oczywiście ucieka się do takiego zabiegu w jasno określonym celu. Ileż łatwiej jest przecież nieustannie starać się zmienić kochaną osobę, doszukiwać się jej potknięć, podporządkowując ją w międzyczasie swojej wizji, niż podjąć prawdziwą, wspólną pracę na rzecz związku. Stawiając w centrum mężczyznę Kazan przewrotnie puszcza oczko w stronę tych, którzy nadal uważają, że większość wysiłku w gestii podsycania żaru trwałej relacji spoczywa na płci pięknej. Koncentracja na egocentrycznym Calvinie, i jego zmaganiach z samym sobą, wyraźnie przypomni, że bez pełnej, wzajemnej akceptacji na dłuższą metę niezwykle trudno ciągnąć wózek zwany miłością.

Nie widać też u młodej aktorki żadnych oznak tremy. Ciągle zdobywająca warsztatowe szlify Kazan świetnie odnalazła się wśród uznanej obsady. Energiczna, pełna uroku i młodzieńczej witalności stanowi perfekcyjną przeciwwagę dla neurotycznego, borykającego się z całą masą mniejszych bądź większych kompleksów i problemów Calvina. Paul Dano ponownie udowodnił zaś, że jego osoba w takich allenowskich klimatach spisuje się pierwszorzędnie. Wyraziste tło tworzą zarówno Banderas, Bening wcielający się w ekscentrycznych rodziców pisarza, jak i Messina w roli brata głównego bohatera.

Wydanie na błękitnym krążku dedykowane rynkowi amerykańskiemu niczym nie wykracza poza normę. Strona audio i wideo trzyma satysfakcjonujący poziom. Dodatki ograniczają się do pięciu króciutkich filmików i trailera.



Swoim drugim filmem w karierze reżyserski duet Dayton&Faris wpuścił sporo świeżego powietrza do pełnego zaduchu pokoju z drzwiami witającymi widzów napisem: komedia romantyczna. Choć ich obraz z tego segmentu czerpie w zasadzie wyłącznie ramy, a samo płótno pochodzi już z innych gatunków, jednocześnie idealnie nadaję się na wieczorną rozrywkę we dwoje. Ma w sobie odpowiednią dawkę wdzięku i czaru niepozbawionego jednak kilku ciemniejszych, refleksyjnych odcieni. W zalewie tandetnych i wulgarnych produktów komediopodobnych dzieło twórców "Małej Miss" zdecydowanie wyróżnia się na plus, stanowiąc wyjątkowo przyjemne urozmaicenie.

Koniec końców z "Ruby Sparks" jest trochę jak z miłością. Choć momentami może zdawać się pretensjonalna, lekko szalona i wymagająca przyjęcia pewnych rozwiązań bez zadawania zbędnych pytań, to i tak warto dać się jej porwać.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones