Wejście do festiwalowego miasteczka to kluczowe miejsce całego Kazimierza. I wydaje się, że to właśnie ono – z rozłożonymi nieopodal straganami, z okrwawionym woskowym katem, zapraszającym na wystawę "Narzędzia tortur" oraz tłumami ciekawskich widzów – jest najlepszą metaforą całej imprezy. Dwa Brzegi kojarzą się z wakacyjnym wypadem pod chmurkę, gdzie nikt się nie spieszy (tradycyjnie, poza dziennikarzami), nikt nikomu nie zamyka drzwi do "świątyni sztuki" przed nosem, a kino odnajduje swój jarmarczny charakter. Publiczność nie jest tutaj ani zblazowana, ani cyniczna, a jeśli coś ją trzyma przez dwie godziny na
"Holy Motors" Caraxa, to raczej nie chodzi o artystowski lans. W takich warunkach i przy pogodzie, która nie ma ambicji unicestwienia życia na planecie, ogląda się świetnie zarówno krótkie, jak i długie metraże.
Najlepszym wśród tych pierwszych okazało się
"Jezioro" Jacka Piotra Bławuta. Specjalnie dla Was porozmawialiśmy z jego gwiazdą,
Magdaleną Cielecką. Wczoraj zobaczyliśmy również nowy film
Lee Danielsa (
"Hej, skarbie"), czyli pokazywany w Cannes
"Paperboy", a także przypomnieliśmy sobie, jak kapitalnie wyszedł
Rodneyowi Ascherowi dokument
"Pokój 237". Przeczytajcie nasze recenzje poniżej.
***
Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o "Lśnieniu", ale baliście się zapytać. Zgadlibyście na przykład, że arcydzieło kina grozy jest świadectwem postkolonialnej traumy Amerykanów? A może przyszło Wam do głowy, że to panaceum na postholokaustową traumę? Albo zawoalowane przez Stanleya Kubricka wspomnienie rządowej fuchy – fingowania relacji z lądowania na Księżycu? Idźmy dalej. "Lśnienie" jako poligon dla przekazów podprogowych? Hotel Overlook jako symbol dialogu z "Czarodziejską górą" Tomasza Manna i "2001: Odyseją kosmiczną"? Jack Torrance jako minotaur strzegący Labiryntu Historii i jego synek Danny jako symbol nabywającego historiozoficznej świadomości społeczeństwa? Wreszcie – filmowy pokój z topielicą jako wielka metafora ludzkiej seksualności? Oczy szeroko zamknięte otwierają nam bohaterowie dokumentu "Pokój 237". I, delikatnie rzecz ujmując, są pewni tego, co mówią. Resztą tekstu znajdziesz
TUTAJ.
***
"Paperboy" to przede wszystkim znakomita obsada. John Cusack jako odrażający typ skazany na krzesło elektryczne wreszcie znalazł się w pasującej do siebie roli. Zaskoczeniem jest Zac Efron, który wybija się tu ponad poziom Disneya i ckliwych komedii romantycznych. Daniels wykorzystuje do oporu jego chłopięcy urok, oddając w ręce, a raczej na klatę aktora zadanie, które do tej pory zwykle spoczywało na McConaugheyu: zdejmowanie koszulki niezależnie od tego, czy fabuła tego wymaga, czy nie. Ale film i tak należy do Nicole Kidman. Jako zbyt mocno wymalowana lalunia wkraczająca w wiek pani Robinson wychodzi daleko poza bezpieczne terytorium pięknej gwiazdy. Jej postać jest śmieszna, żałosna i tragiczna jednocześnie. Nie jest za to klasycznym starzejącym się wampem: ona nikogo nie uwodzi, tylko z bezpośredniością wyznaje, że chce się pieprzyć. Jack zadurza się w niej bez pamięci, choć Charlotte uległa irracjonalnej seksualnej fascynacji Hillarym. Ich destrukcyjną, niemal absurdalną relację Kidman zdołała uwiarygodnić. TUTAJ dokończysz czytać recenzję autorstwa Malwiny Grochowskiej.